Z dziennika pokładowego:
Sobota, 19 grudnia 2015 roku.
Wstałam rano jak zawsze, chociaż nie jest to czas fryzur weselnych czy studniówkowych dzień zapowiadał się fryzjersko. Miały być klientki na przedświąteczne koloryzacje. Zazwyczaj jestem bardzo zadowolona, bo uwielbiam kontakt z ludźmi, uwielbiam poznawać nowe osóbki, a i tym bardziej wiedzieć co się nowego wydarzyło
u stałych klientek. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ból głowy i brzucha. Nie jakiś mega wielki, ale bardzo dokuczający. Nawet Kobietki zauważyły od razu, bo moja jadaczka była nad podziw zamknięta i tym razem słuchaczem byłam ja. Po kilku godzinach w końcu poczułam się lepiej. Skończyłam ostatnią odnowę koloru, zjadłam obiad i co? No jak to co? Sobotni, popołudniowy relaks. Tym razem połączony z wizytą u mojej wspaniałej Kamilki, która zadbała by moje pazurki odpowiadały świątecznemu klimatowi. Pomimo świetnie spędzonego czasu (jak zawsze z resztą z Nią) czułam się padnięta. Wróciłam do domu, założyłam dres i w końcu miałam się położyć pod kocem i włączyć jakiś badziew w TV. Dzwoni telefon, dzwoni Ł. Nic dziwnego, pewnie zaraz będzie wyjeżdżał do mnie i chce spytać co chce robić ( z miłą chęcią po pracy też zarzuci dres i będziemy leniuchować we dwoje). Ku mojemu zdziwieniu oświadczył: „wiesz pojedziemy dziś do Maliny” Już wszystko tłumaczę, to taki hotel połączony z restauracją
w położonej niedaleko uzdrowiskowej miejscowości. Tak, żeby nie odrzucić od razu jego propozycji odpowiedziałam: „ kurcze, myślałam, że dziś w domu poleżymy” Odpowiedź była która: „ Wysiedziałaś u Kamili 3 godziny wysiedzisz ze mną godzinę. Pojedziemy, zjemy coś i wrócimy” Wiec powiedziałam, ok. W sumie to przecież nie jakaś męczarnia, skoro chłopak mnie zaprasza na kolację. Często nam się to zdarza, więc nie widziałam nic w tym dziwnego. Tym bardziej, że oboje lubimy dobrze zjeść. Nie zawsze pizze lub kebab od Turka z dostawą do domu. No to cóż, dres zmieniłam na jeansy, kapcie na botki na obcasie i pojechaliśmy. W trakcie kolacji uświadomiliśmy sobie, że to praktycznie nasza 7 rocznica bycia razem. Jakoś wcześniej (aż dziwne) o tym nie pamiętałam. Było jedzonko, deser i pyszne Martini Bianco z lodem, które uwielbiam. Nie stąd ni zowąd w restauracyjnej Sali zrobił się szum, portier zaczął ustawiać krzesła, a do pianina (yyyy albo fortepianu – wybaczcie nie znam się :P ) zasiadł pan w czarnym fraku. Do niego dołączyło jeszcze 3 muzyków i w ten sposób mieliśmy kolację przy smyczkowej orkiestrze. Kurcze, zamiast upajać się muzyką i romantycznym klimatem (tak jak to robiła większość gości – czyt. Kuracjusze 60+) zaczęliśmy się śmiać dokończyłam wino i zaśmiałam się: „No! Takiej rocznicy to ja nie miałam!” Ł uśmiechnął się i spytał: „I co? Wracamy?” „No pewnie, chodźmy już”.
Ha mam Was! Gdzie ten pierścionek, róże i Ł klękający na środku restauracji. Kolacja, świece
i taaaaka muzyka… Przecież to najlepsza sytuacja! Na szczęście Ł zna mnie bardzo dobrze. Wie, że wierzę w jego dziwne pomysły. Wyjeżdżając już uświadomił sobie, że nie zdążył skorzystać z łazienki. Niewiele myśląc zaparkował na pobliskim parkingu obok zalewu. Powiedziałam tylko: „uważaj, bo siku w miejscu publicznym grozi mandatem, tym bardziej, że równo 7 lat wcześniej
w tym samym miejscu, na naszej pierwszej wspólnej randce spisała nas Policja” (przeszukując przy tym nas i całe auto, bo nie widzieli w tym nic normalnego, że dwoje, młodych ludzi może sobie stać obok auta na pustym parkingu w grudniu i zwykle rozmawiać). No nic, ośmiałam się, Ł wyszedł
i sobie poszedł. Zaraz otworzyły się drzwi po mojej stronie. Zobaczyłam przed sobą przecudowny, wielki bukiet, śliczny pierścionek w eleganckim pudełeczku i Jego oczy. Pełne miłości i tego blasku sprzed 7 lat. Zaniemówiłam! Nigdy, przenigdy nie wymagałam oświadczyn, do niczego mi się nigdy nie spieszyło. A tu bach! Nie pamiętam co powiedział, wiem tylko tyle, że liczył się tylko On i nasze szczęście. Zimny, pusty, ciemny parking stał się najcudowniejszym miejscem na ziemi. Miejscem, gdzie równo 7 lat wcześniej zdecydowaliśmy być razem i teraz zdecydowaliśmy być razem na zawsze! Dla mnie najpiękniejsze i wymarzone zaręczyny, bez zbędnych ceregieli i przypadkowych ludzi obok. Tylko my!
Potem dowiedziałam się, że nasi rodzice o wszystkim wcześniej wiedzieli, o tym jak moje rodzeństwo pomagało zmierzyć palec i o tym jak, ja znająca Go tak dobrze nic nie zauważyłam.
A teraz, najcudowniejszy czas. Oczekiwania na ten jeden, jedyny dzień, którego już się nie mogę doczekać. Na przymiarki sukni, wybieranie bukietu i załatwianie miliona innych spraw. Na uczenie się kompromisów i poznawania się jeszcze bardziej.
Zapewne będę teraz sporo czasu poświęcała na pisanie o
przygotowaniach. Będę prosiła o Wasze rady i pomysły. Namiary na sprawdzone kwiaciarnie i cukiernie.
Znając nasze charaktery zapowiada się komiczny czas, bo pomysłów mamy milion i
nie zawsze mądrych i tradycyjnych. Będę
starała się opisywać stan naszych przygotowań, tak by pomóc innym nowo
upieczonym narzeczonym, ale i także by tą pomoc od Was uzyskać. Najszczęśliwsza
na świecie, z najpiękniejszym (jak dla mnie) pierścionkiem na palcu kończę ten
wpis. Co prawda nie jakiś mądry, bez wielkich przemyśleń i rad na życie, ale
wpis dla mnie ważny. Bo gdy będę kiedyś zła na mojego Ł wejdę tu i przypomnę sobie
jak bardzo się cieszyłam i jak bardzo on mnie zna.
Może pochwalicie się swoimi zaręczynami?
Pozdrawiam!
Wasza Asica.
https://www.facebook.com/Asicatworzy
Może pochwalicie się swoimi zaręczynami?
Pozdrawiam!
Wasza Asica.
https://www.facebook.com/Asicatworzy