wtorek, 5 stycznia 2016

Zakopane - najlepsze miejsce na wypoczynek – psychiczny.

       W końcu po całym świątecznym maratonie mam czas by znów coś naskrobać – taak wiem – dobre tempo! Ale wybaczcie , nie zawsze człowiek daje radę. Tak i ja ostatnio chwilami wymiękałam.  Ogrom pracy, do tego dużo stresu pomieszanego ze strachem o najbliższych dały się we znaki. Mało snu i doskwierający kręgosłup, bo przecież trzeba zdążyć ze wszystkim przed świętami. Przez to wszystko miałam niesamowicie wszystkiego dość. I pomimo tego, iż uwielbiam swoją pracę, wyczekiwałam świąt, czekałam na odpoczynek.  Świąteczne przygotowania? No przecież to też trzeba było zrobić. Sprzątanie, pichcenie, do tego brak zimy całkowicie nie zapowiadał nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Ubrałam choinki, wystawiłam stroiki – ee tam! Nic nie czuję! Wigilia – nagle świąteczny klimat wkradł się w moją duszyczkę.  Pana Z biegająca i śmiejąca się w głos. Siostra marudząca, że nie lubi zapachu kompotu z suszu i wkurzony brat, że z roku na rok musi rozwieszać ze mną coraz to więcej światełek na zewnątrz – w końcu ten klimat! W końcu nadzieja na lepsze. Te święta były dla mnie wyjątkowe, bo pierwsze z narzeczonym (kiedyś będzie o tym osobny pościak). Jednak rodzinne spotkania, świąteczny szum i mnóstwo jedzenia – człowiek nadal zmęczony, wręcz padnięty. Nadal wyczekiwałam tego czegoś, odpoczynku, a może fizycznej aktywności? Wyczekiwałam Sylwestra…

       Tak, właśnie 31 grudnia mieliśmy z Ł wyjechać na wymarzony i wyczekiwany mini-urlop. Jako swój cel obraliśmy może i komercyjne, ale za to cudowne miejsce – Zakopane. O tak! Góry i On! Czy trzeba coś więcej? NIE! Absolutnie nie! Te widoki, całe dnie spędzone na wędrówce. Tak właśnie, ja Aśka leń robiłam ze swoim narzeczonym po 20 km dziennie spacerując i podziwiając piękne widoki.  Chłonąc pozytywną energię, rozmyślając i uśmiechając się na sam widok naszych pięknych gór. Niewiele trzeba było, by wróciła moc, by wrócił uśmiech na buzi i najważniejsze – optymizm. Ten będzie w najbliższych dniach najważniejszy. Gubałówka, Morskie Oko, Krupówki. Ukochane góry, mróz, śnieg. Widoki, które ciągle mam przed sobą gdy tylko zamknę oczy. To wszystko sprawiło, że wróciłam. Niewiele mi trzeba do szczęścia. Czasem wystarczy króciutki reset. Jak chyba Każdemu.


       Najbliższy czas zapowiada się stresująco. Znów strach, rozmyślanie. Ale nie! Nie może być źle – musi być dobrze! Za dużo się dzieje, by coś się nie powiodło.  Może kiedyś będę miała odwagę i o tym opowiedzieć, ale na pewno minie jeszcze sporo czasu. Mam nadzieję, że pozytywnego czasu!

       Nie zanudzając już mała fotorelacja z miejsca mojego małego katharsis. Z miejsca pięknego i cudownego. Przede wszystkim dla duszy. Nie wiem czy Każdego – mojej na pewno!











 

3 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia. .. a wspomnienia pewnie jeszcze piękniejsze. .. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne zdjecia :-) ja tez uwielbiam gory. W lato cala rodzinka bylismy w Pieninach. Tez piekne widoki az chce sie tam wracac. Moze w tym roku obierzemy kierunek Tatry :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne zdjecia :-) ja tez uwielbiam gory. W lato cala rodzinka bylismy w Pieninach. Tez piekne widoki az chce sie tam wracac. Moze w tym roku obierzemy kierunek Tatry :-)

    OdpowiedzUsuń